http://www.test.rowery650b.eu/images/stories/imprezy/VII%20Pharmacy%20Champs/VII%20Pharmacy%20Championships_PPD_7.JPGCzasami człowiek tak ma, że miał pisać jedno, ale finał jest kompletnie inny. Niemniej ta historia wydarzyła się naprawdę, dlatego wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest zamierzone i nieprzypadkowe.Achaa...i znowu nie będzie nic o 29erach.

Michał Śmieszek

Gwoli ścisłości miała być relacja z imprezy sportowej, w której damsko męska część redakcji Team29er brała udział, ale gdy chwyciłem za klawisze, naszła mnie myśl, że tym razem zawody będą jedynie tłem do refleksji na temat, jak małe sukcesy potrafią być wielkie, oraz o czymś, o czym my – maratończycy, bardzo często zapominamy pędząc do mety, tej prawdziwej oraz tej na co dzień. To owe tajemnicze "coś", to "Team Spirit”, czyli po naszemu duch współpracy i poczucie przynależności do zespołu oraz społeczności kolarskiej. Przecież znacie to hasło! Prawda stara jak świat i żadne odkrycie, ale o dziwo gdzieś tak ulotne w naszym codziennym życiu, gdzie każą nam rywalizować o wszystko, wykazywać się nierzadko samotnie, niż jako część ekipy, zgranej paczki, drużyny.

 

W sporcie nie-drużynowym, jakim jest kolarstwo górskie, trudno tak naprawdę mówić o współpracy członków jednej drużyny. Takowa istnieje, ale ma zupełnie inny charakter niż na "szosie", gdzie jest kluczowym elementem przesądzającym o zwycięstwie lub porażce. W terenie rzadko ścigamy się w grupie, częściej jedziemy samotnie. Ale.... to wszystko stereotypy, o czym sam przekonałem się dwukrotnie na własnej skórze, Pierwszy raz tuż przed końcem czerwca na VII Mistrzostwach Medycyny i Farmacji w kolarstwie górskim zorganizowanych przez Cezarego Zamanę, a kolejny, na maratonie 24h w Wieliszewie. Obie imprezy zapadły mi w pamięć, ale z pewnych względów ta wcześniejsza odcisnęła większe piętno.

Skromności nigdy za wiele....Zacznę od tego, że wszędzie tam, gdzie się pojawiałem starałem się aktywizować otoczenie, namawiać ludzi do spróbowania czegoś nowego, czyli tu jazdy terenowej na rowerze. Początek to studia na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie założyłem sekcję MTB, która z powodzeniem istnieje do dziś. Po zakończeniu kariery studenckiej zaczął się etap dorosłego życia, ale potrzeba jednoczenia ludzi poprzez sport wcale nie zmalała. W efekcie w kolejnych miejscach zatrudnienia starałem się namawiać kolegów i koleżanki do zamiany samochodu na dwa kółka. Taki sam cel postawiłem sobie w moim obecnym miejscu pracy - firmie bezpośrednio związanej z branżą farmaceutyczną - stąd też decyzja o starcie wyjątkowo pod banderą pracodawcy, a nie redakcji team29er w branżowych mistrzostwach. Nie szata zdobi człowieka....

Emocje były już od samego początku. Najpierw zebrać chętnych bez względu na płeć, którzy chcieliby spędzić wolną niedzielę w tak specyficzny sposób. Miałem konkurencję, bowiem redakcyjna koleżanka Dorota pracuje w także w brażny farmaceutycznej i dokładnie robiła to samo co ja - starała się skompletować silną reprezentację na tą imprezę. Osobiście doskonale zdawałem sobie sprawę, że wynik sportowy będzie drugorzędną kwestią. Najważniejszym wyzwaniem stało się zachęcenie ludzi siedzących na co dzień przed monitorem, aby zamiast na działce przed grillem stanęli ramię w ramię z innymi rowerzystami na linii startu. Udało się! Żeby było ciekawiej, to panie wykazały większy entuzjazm, choć panowie też się znaleźli - w sumie razem 10 osób. Pierwszy mały sukces integracyjny pod hasłem "Tworzymy firmową drużynę" został osiągnięty. Znalazły się pieniądze na wpisowe i na skromne stroje. Satysfakcję miałem tym większą, że Dorocie nie poszło tak dobrze jak mi.

VII Pharmacy Championships_PPD_8

(fot: Tomasz Jabłoński)

Byłem świadom, że nasza ekipa, to nie chorzy na cyklozę fanatycy, lecz totalni zawodnicy - amatorzy. Kompletnie się tym nie przejmowałem, choć naturalnie sam miałem poważną ochotę powalczyć o dobre miejsce. Przede wszystkim liczyło się to, że znowu stworzyłem zalążek czegoś, co być może w niedalekiej przyszłości przerodzi się w regularną aktywność.

Z dziesięcioosobowego składu pojawiło się 5 osób. Super - połowa! Razem ze mną dwie zawodniczki i trzech zawodników. Gdy spotkaliśmy się w tamten niedzielny poranek, dało się wyczuć napięcie przedstartowe, tę charakterystyczną nerwowość, która udziela się każdemu bez wyjątku, a w szczególności tym startującym po raz pierwszy. Na wszelki wypadek pomyślałem o paru rzeczach, o których amator może zapomnieć: panie, które nie dysponowały własnym kaskiem otrzymały takowe. No i bidony z płynem energetycznym, bo z półtoralitrowej butelki PET słabo pije się czystą wodę źródlaną w trakcie jazdy. Takie drobne rzeczy, a tworzą dobrą atmosferę. Nic nie zbuduje jej jednak lepiej niż sami uczestnicy. Co tam trema, liczyła się pozytywna energia naszej grupy, a ta była silniejsza niż nerwy.

VII Pharmacy Championships_PPD_7VII Pharmacy Championships_PPD_9

(foto:Zbigniew Kowalski i Tomasz Jabłoński)

O tym, że nie będę miał okazji ścigać się z redakcyjną koleżanką Dorotą, i że przypadnie mi całkowicie inna rola, zdałem sobie sprawę chwilę po starcie. Wszyscy ruszyliśmy z werwą. Pech chciał, że w tym samym momencie dojechała do "miasteczka zawodów" szósta osoba. Moja decyzja mogła być tylko jedna - niech reszta jedzie, a ja muszę pomóc koleżance Joasi jak najszybciej przygotować się do startu. Jako ostatnia para goniliśmy uciekający peleton. Koleżanka podenerwowana, a ja spokojnym głosem: "Joasia...zdążymy". Sam się sobie dziwiłem, bo przecież człowieka rozsadza energia. A tu spokój....I to właśnie było piękne. Zero napinki tylko troska, aby dogonić resztę drużyny...damskiej części, ponieważ męska wypruła do przodu razem z kolarskim peletonem.

VII Pharmacy Championships_PPD_5

(foto: Asia Góralczyk i Marcin Dratwa)

Udało się. Panie jechały na miarę swoich możliwości i umiejętności. Jak na pierwszy w życiu start, trudno powiedzieć złe słowo. A ja? Ja myślałem tylko o tym, aby dziewczyny miały bezpieczną zabawę, aby w razie czego był obok ktoś, kto pomoże zmienić dętkę lub założyć łańcuch. Ja - opiekun i doradca! Brzmi śmiesznie? Być może, ale w tamtej chwili chęć rywalizacji spadła na ostatni plan, tak samo jak wynik sportowy. Liczył się "Tim-Spiryt".

Przejazd przez błoto, głęboki piasek? Dla mnie chleb powszedni, ale dla moich koleżanek to wyzwanie. Zapomniał wół jak cielęciem był..., i właśnie sobie przypomniał! Bo przecież każdy z nas, entuzjastów dwóch kółek podobnie zaczynał rowerową przygodę. Możecie się tylko domyślać, jaką radochę miałem, gdy któryś z kilku trudniejszych fragmentów udało nam się sprawnie przejechać. Choć podejrzewam, że dziewczyny miały dość moich częstych pytań o stan psychofizyczny. Trzymały się naprawdę dziarsko.

VII Pharmacy Championships_PPD

(foto: Asia Góralczyk i Marcin Dratwa)

Zawody miały charakter wyścigu Cross Country - dwie pętle po 14km. Dystans śmieszny dla "zawodowca", ale dla kogoś rzadko śmigającego na rowerze jest wyzwaniem zwłaszcza, gdy udziela się gorączka zawodów. Dziewczyny walczyły dzielnie na "technicznych" odcinkach trasy. To się liczyło. Gdy przekraczaliśmy linię mety posypały się brawa publiczności, a na twarzach mojej (naszej) drużyny pojawił się uśmiech satysfakcji. Obaj panowie dawno pognali na drugie okrążenie, ale Emilia i Monika zdecydowały o zakończeniu rywalizacji. Szkoda, choć doskonale zdawałem sobie sprawę, że te 14km w terenie mogło je zmęczyć. Najważniejsze, że minimum wykonane - dojechały do mety całe, zdrowe i....chyba zadowolone.

Wola walki potrafi być jednak znacznie silniejsza niż ból, czego świadectwo dała spóźnialska Joasia. To ona postanowiła kontynuować jazdę, mimo zupełnie niedopasowanego i nieprzygotowanego roweru (regulację przerzutek i manetek przeprowadziłem "w biegu" na asfaltowym odcinku, gdy goniliśmy peleton). W tej sytuacji nie mogłem jej zostawić. Finałowe okrążenie przejechaliśmy w lepszym czasie, choć pod koniec Joasia nuciła refren piosenki "I co ja robię tu, co ja tutaj robię". Moja rola na szczęście ograniczyła się jedynie do dawania otuchy. Jako jedni z ostatnich przejechaliśmy linię mety, ale owacje dostaliśmy takie, jak ci z pierwszych miejsc.

VII Pharmacy Championships_PPD_2VII Pharmacy Championships_PPD_1

(Foto: Zbigniew Kowalski)

Patrząc na tabelę wyników, każdy powie, że nas występ był słaby (z resztą o tym dżentelmeni i damy nie rozmawiają). Ale czy na pewno? Prawdę powiedziawszy tamtego popołudnia czułem się bardziej wygranym niż kiedykolwiek...właśnie z powodu wyżej opisanych okoliczności, to znaczy: odłożenia na bok własnych ambicji, chęci służenia radą reszcie drużyny i co najważniejsze dobrej, wspólnej zabawy. Jestem niemal pewien, że satysfakcję miały także moje koleżanki i koledzy z drużyny. Wystartowali, przejechali...są cali i zdrowi, choć zmęczeni.  Oni także mieli prawo czuć się wygranymi! Sprzęt też się nie rozpadł, więc tym bardziej nasz występ był udany. Redakcyjna konkurentka Dorota zdobyła drugie miejsce w swojej kategorii. Cieszyłem się tak samo jak z występu mojej firmowej drużyny. Nawet, jeśli brzmi patetycznie, to moim zdaniem jest to jedno z piękniejszych oblicz sportu. Tamtego dnia to było nasze wspólne małe-wielkie zwycięstwo!

Nie samym ściganiem żyjemy, choć rzeczywiście potrzeba rywalizacji jest nieodłącznym elementem tego, co każe Nam, kolarzom amatorom ustawić się przed linią startową, w sektorze, i czekać na znak sędziego. Czasami okazuje się, że warto ściągnąć cugle i pomyśleć nie tylko o swoich ambicjach. Przesłanie jest więc proste i oczywiste, aby raz na jakiś czas zwolnić, obejrzeć się na innych, zatrzymać się i spytać czy wszystko OK, "rozluźnić mięśnie" i odkręcić zawór ciśnienia. Uśmiechnąć się do przeciwnika, a nie bluzgać inwektywami. Dotyczy to szczególnie sytuacji, gdy w naszej drużynie są osoby słabsze, mało doświadczone, ale sprawdza się tak naprawdę zawsze i wszędzie, na każdych zawodach, w stosunku do każdego ich uczestnika. W ten sposób możemy wygrać znacznie więcej, niż tylko plastikowy pucharek na mecie.

Addendum: Najwyraźniej debiut w rowerowych zawodach wyzwolił więcej pozytywnych emocji w naszej ekipie, niż przypuszczałem, choć gdzieś tam po cichu na to liczyłem. Otrzymałem bowiem zapytania o termin kolejnych imprez cyklu MazoviaMTB. Cóż...od tego się właśnie zaczyna, a potem to już z górki...samo jedzie. :) :)